Gruchą przez świat

I chociaż czasami bywa zbyt słodko i zbyt prosto, film potrafi także porządnie wystraszyć – kiedy bohaterowie spotykają na swojej drodze Chmurę Mroku, poziom psychodelii i dziwaczności gwałtownie
Gruszką można pływać, w gruszce można mieszkać, grucha przyda się nawet jako kula armatnia. Jeśli wyrośnie odpowiednio duża, wystarczy wydrążyć ją w środku laserem, wstawić trochę mebli, zmajstrować kompas ze starego telewizora i voila! Dalekomorski katamaran gotowy do rejsu. W miasteczku Solby podobne cuda nie robią na nikim wrażenia. Kot i słoń przy jednym siadają tu stole i w jednej mieszkają chałupie, a wieczorami tłuką w kości z dobrodusznym burmistrzem JB. Sielanka, raj, wieczne wakacje – skandynawski małomiasteczkowy dobrobyt jak z akwarelki w przedpokoju babci. Latarnia morska i setka kolorowych domków, a wokół biegają uśmiechnięci ludzie, gadające zwierzęta, jeżdżą pastelowe samochody. 


I jeśli "Niesamowita historia Wielkiej Gruszki" nadaje się raczej dla młodszych dzieci – akcja rozwija się powoli, rytm jest spokojny, pozbawiony gwałtownych ruchów czy bardziej rozbudowanych dialogów – to niektóre pomysły duńskiej ekipy są naprawdę surrealistyczne. Sama historia ma złożoność kolorowanki z hipermarketu. Któregoś dnia z Solby znika JB, a słoń Sebastian i kot Mitcho wchodzą w posiadanie ogromnej gruszki. Z pomocą szalonego profesora Glukozy bohaterowie zamieniają owoc w statek i cała trzyosobowa drużyna wyrusza na poszukiwania burmistrza, który podobno znajduje się na tajemniczej Tajemniczej Wyspie. Kot jest odważny i głodny wrażeń, słoń to maruda i strachajło – czyli bajkowa arcysztampa. O wiele fajniej przedstawia się konflikt o miasteczko Solby, gdzie – nazwijmy to tak – aktywiści toczą boje z deweloperami. Po zniknięciu JB wiceburmistrz-technokrata wdraża plan modernizacji, a mikry wzrost rekompensuje sobie wielkimi ambicjami. Buduje ratusz ze szkła i betonu – tak wysoki, że przysłania słońce i skazuje mieszkańców na życie w wiecznym mroku. Stawka akcji ratunkowej jest więc całkiem konkretna – chodzi o dostęp do światła, ale także – o architekturę w ludzkiej skali. 

Są to oczywiście smaczki, na które zwrócą uwagę rodzice. Dla dzieciaków największą frajdą będzie bajkowa estetyka filmu – im prostsza i bardziej dwuwymiarowa, tym lepiej. Bo trzeba przyznać, że czasami – w zbliżeniach czy detalach – animacje wyglądają dość topornie, jakby gwałtownie uciekała z nich głębia i żywy kolor. Rekompensatę stanowi pomysłowość scenarzystów – "Niesamowita historia..." to właściwie przegląd różnych nietypowych obiektów pływających, w którym Juliusz Verne spotyka Jeana-Pierre'a Jeuneta. Oprócz fantastycznej gruchy z żagielkiem, pływa tutaj także cała wyspa, wyposażona w gigantyczny silnik parowy, oraz mechaniczny smok podwodny – pełen ukrytych komnat i zapadni dom szalonego kapitana-stalkera. I jeśli za dzieciaka, podobnie jak ja, uwielbialiście książkę "Skrzaty" Willa Huygena, docenicie estetykę starego atlasu przyrodniczego. Wszystkie te superszczegółowe przekroje łodzi i budynków robią kapitalne wrażenie i są w moim odczuciu najfajniejszym aspektem filmu, odbiegając daleko od patentów, do których przyzwyczaiły nas animacje Pixara.


I chociaż czasami bywa zbyt słodko i zbyt prosto, film potrafi także porządnie wystraszyć – kiedy bohaterowie spotykają na swojej drodze Chmurę Mroku, poziom psychodelii i dziwaczności gwałtownie wzrasta, co może być nie do udźwignięcia dla najmłodszej publiczności. Dodatkowo polska wersja językowa wydaje się nieco zubożała – dialogi są dość monotonne, głosy podobne, humor, od którego podobno kipi oryginał, raczej czerstwiutki. "Niesamowita historia Wielkiej Gruszki" nie jest więc żadnym kamieniem milowym w historii dziecięcej animacji, ale na pewno miłą odmiana od amerykańskich superprodukcji. Daje radę ze względu na nieszablonowość, może także nauczyć dzieciaki większej otwartości na surrealistyczną fantazję. To taki arthouse w świecie nastawionym na kopiowanie sprawdzonych rozwiązań. Wygrywa przygodą estetyczną – nawet jeśli nie zapisze się na dłużej w annałach bajkowych światów. Ani tym bardziej – w ulotnej dziecięcej pamięci. 
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones